29.4.18

Od Desiderii cd. Gabrijela

 Czułam się co najmniej fatalnie, będąc zdaną na łaskę i niełaskę mężczyzny. Wydarzenia tego wieczora wyssały ze mnie wszystkie siły, pozostawiając jedynie pustą skorupę. Utrata ważnej osoby była kropką nad i- idealnym zakończeniem produktywnego dnia. Do tego dochodziło zlecenie wyeliminowania Gabrijela, fakt, że dałam się ponieść kobiecym emocjom. Z ledwością udało mi się dotrzeć do sypialni. Otuliłam się miękką kołdrą, głowę ułożyłam na puchowych poduszkach. Kotka, która wcześniej nie opuszczała mnie na krok, wpatrywała się we mnie swymi perskimi oczami. Istna królowa swego maleńkiego kraju, pilnująca nieznajomej. Zazdrościłam zwierzętom tej beztroski i ogromnej pewności siebie we wszystkim, co robiły. Nie zważały na konsekwencje swoich czynów, po prostu działały. Żal był dla nich obcy, przywiązywały się równie łatwo, jak rozstawały. Puszysta panienka ziewnęła, ukazując kiełki. Zniknęła w mroku korytarza. Przekręciłam się na bok, zamykając oczy. 
⬩⬥◆⬥⬩
 Obudziłam się nagle, z sercem bijącym nerwowo. Podniosłam się do siadu, próbując ustabilizować oddech. Nie pierwszy raz przeszłość postanowiła wrócić pod postacią sennej mary, by zadawać kolejne ciosy. Pojedyncze promienie wschodzącego słońca wpadały przez okno, oświetlając nieznane mi pomieszczenie. Jedynym znajomym widokiem był brzeg oceanu za szybą. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o wydarzeniach sprzed kilku godzin. Bosymi stopami dotknęłam chłodnej podłogi. Musiałam się jakoś stąd wydostać, odetchnąć świeżym powietrzem i spróbować zapomnieć. Ucieczka przed problemami często była jedynym wyjściem z sytuacji. Na palcach przemknęłam korytarzami, klucząc po obcym terenie. Przy okazji udało mi się znaleźć płaszcz, jeszcze naznaczony pojedynczymi kropelkami krwi Williama. 
 Zarzuciłam go na ramiona, docierając do drzwi wejściowych. Otworzyły się z cichym kliknięciem, a ja podskoczyłam. Coś otarło mi się o nogi. Powoli, bez zbędnego pośpiechu. Spojrzałam w dół, chcąc odkryć tożsamość żartownisia. Kotka miauknęła cichutko, wbijając we mnie jasne tęczówki. Westchnęłam, w głębi duszy mając sobie za złe to, jak łatwo dałam się przestraszyć. Koty to naprawdę inteligentne stworzenia, doskonale wyczuwające moment na pojawienie się. Puściłam ją przodem. Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. 
 Lekkie powiewy wiatru bawiły się moim ubraniem przez całą drogę. Dość długą, biorąc pod uwagę moje samopoczucie i to, że chodzenie nadal sprawiało mi nieco trudności. Jednak jakimś cudem udało mi się dotrzeć na plażę- miejsce, z którym łączyło mnie tak wiele wspomnień. Bose stopy zanurzyły się w drobnym piasku. Perska dama usiadła przy nich, zwracając łebek ku pochmurnemu niebu. Otoczyłam się ramionami, przytrzymując poły płaszcza. Chłód poranka pozwalał mi zebrać myśli, wrócić do dawnej siebie. Tej właściwej- kobiety opanowanej, wolnej od zmartwień życia codziennego. Patrzyłam na setki fal, rozbijających się  brzeg, na nurkujące mewy i ciemne obłoki. Sztorm zbliżał się nieubłaganie, zapowiadany od kilku dni. Wiatr dął coraz mocniej, szarpiąc zbyt dużą koszulką i ciemnym całunem. Włosy białe jak śnieg wirowały, plątały się, czasem przysłaniały mi widok. Skóra pokryła się gęsią skórką, a ja poczułam się jak w domu. Tym prawdziwym, skrytym wśród tropikalnych lasów. Zadarłam głowę w górę, całkowicie poddając się żywiołowi. Pierwsza kropla deszczu rozbiła się na policzku. Grzmot rozwiał przyjemną ciszę. 

GABRIJELU? Uciekinierka XD

20.4.18

Od Gabrijela – Cd. Desiderii

 Sygnalizator zmienił kolor z zieleni na czerwień, nadając wnętrzu samochodu groźny wygląd. Światło odbijało się od oczu Desiderii. Postanowiłem, że zawiozę ją do siebie. Co jak co, ale w głównej mierze to ja odpowiadałem za jej stan. I chciałem się jakoś zrehabilitować, nawet w najprostszy sposób. 
 Drogę przebyliśmy w milczeniu. Nie naciskałem na pasażerkę, widząc zmęczenie i ból na jej twarzy. Do domu dotarliśmy w niespełna pół godziny. Musiałem zaparkować na podjeździe, bo garaż był zawalony narzędziami i motorem. Jak na dżentelmena przystało, otworzyłem drzwi białowłosej i pomogłem jej wysiąść z pojazdu. Z trudem szła o własnych siłach. Temu też zdecydowałem się, by nie puszczać jej dłoni, póki nie doprowadzę jej do drzwi wejściowych. Niby kilka kroków, a wydawało się, jakbyśmy przeszli dystans kilku kilometrów. Po przejściu przez próg, przywitała nas biała kupka szczęścia, wesoło pomiałkująca.
 – Czuj się jak u siebie w domu. Łazienka jest tu i na piętrze. Odstąpię ci sypialnię, jeśli chciałabyś odpocząć. – odezwałem się, zdejmując kurtkę i buty. – I znajdę ci jakieś ciuchy na zmianę. Spanie w sukience na pewno byłoby dość.. problematyczne – dodałem, spoglądając na strój kobiety.
Jednak uwagę białowłosej zdobył kot. Pers spoglądał na Desiderię z ciekawością, zapewne oczekując od niej smakołyków lub podrapania po głowie.
 – Włodzia, daj spokój pani. Idź się pobaw skarpetką czy coś – mruknąłem, odsuwając zwierzę od kobiety. Ta jednak zaprotestowała i wzięła kotkę na ręce. Sierściuchowi bardzo się to spodobało, albowiem zaczął mruczeć i muskać nosem szyję Desiderii. 
 – Nie przeszkadza mi. Lubię zwierzęta – odezwała się cicho i podrapała persa za uchem.
 – W takim razie zostawiam panie na chwilę same. Znajdę ci jakiś ciuch i ręcznik w razie czego – oznajmiłem I skierowałem swe kroki ku sypialni. 
Po dokładnych oględzinach szafy i okolicznej komody znalazłem jedynie przydługawą koszulę. Nie jestem typem człowieka, który lubuje się w dresowych spodniach, a jeansy z pewnością spadałyby z jej bioder. 
Z łazienki obok wytrzasnąłem czysty ręcznik i w miarę nieużywany żel pod prysznic. Aczkolwiek z pewnością nie pachnący fiołkami i tęczą. 
Gdy w końcu zszedłem na dół, zastałem Desiderię na kanapie z Włodzimierą na kolanach. Kotu ewidentnie podobała się czułość, z jaką była głaskana.
 – Znalazłem dla ciebie jedynie koszulę. Ale wydaje mi się, że sięgałaby ci trochę ponad kolana – odezwałem się, podnosząc ciuch. – Żel i czysty ręcznik są w łazience na górze. Do sypialni zostawiłem ci uchylone drzwi. 
Kobieta jedynie skinęła głową i delikatnie zsunęła z siebie kota. Próba wstania nieomal skończyłaby się upadkiem, gdyby nie szybka reakcja. Białowłosa nadal była osłabiona.
 – Gdybyś czegoś potrzebowała lub gorzej się poczuła, to mnie zawołaj. I powiedz mi, jeśli jesteś głodna. Mogę ci zrobić coś do jedzenia.

[ Desiderio? Takie to jakieś takie ._. ]

10.4.18

Od Desiderii cd. Gabrijela

 Przez cały ten czas w głowie miałam jedynie listę wyrzutów, skierowaną w moją stronę. Śmierć Williama była niczym siarczyste uderzenie w policzek. Oto ponownie poniosłam porażkę, tracąc bliską mi osobę. Torebka ciążyła mi na ramieniu, niczym kilkutonowy głaz. Powinnam najpierw odnaleźć przyjaciela, warować przy nim jak wierny pies. Zamiast tego skupiłam się na powierzonym mi zadaniu, mając przed oczami sowitą nagrodę za zabójstwo... A teraz wszystko to uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Stałam jak głupia przed samochodem, wpatrując się w tętniące czerwienią pręgi, ziejące czernią oczodoły. Zacisnęłam mocniej dłoń na nadgarstku, wbijając paznokcie aż do krwi. Samotna kropelka spłynęła po palcu wskazującym, rozbijając się o wyłożony asfaltem parking. Niewielka ranka przyjemnie mrowiła, pozwalając na powrót do rzeczywistości. Ręce nadal drżały mi delikatnie, jednak na tyle, bym mogła nimi cokolwiek pochwycić. 
 Podniosłam wilczą maskę, opuszkiem kciuka zataczając nań koślawe kółka. Tak, jak wtedy, kiedy wraz z ciemnowłosym rzuciliśmy się w wir tańca. Wtedy po raz pierwszy od setek lat poczułam smak prawdziwej wolności, nieuzasadnionego niczym szczęścia. Zupełnie, jakbym przeniosła się do czasów mojej młodości przepełnionej podróżami w nieznane. Długimi morskimi przeprawami przez cieśniny, kiedy to mogłam odpocząć od obowiązków głowy państwa i stać się kimś zwyczajnym. Zajęłam miejsce pasażera, odkładając ozdobę na tylne siedzenie. Powoli docierały do mnie wydarzenia obecnej nocy. Od nagłego zlecenia, przez magiczny bal, aż do chwili obecnej. Uniosłam kąciki ust w przyjaznym uśmiechu, choć zdradzającym zmęczenie i ból. Wewnętrzny, palący trzewia. Ten, którego żywot miał się dziś zakończyć, odwoził mnie do domu, nieświadomy powagi sytuacji. W głowie miałam jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego powierzono mi to zadanie, a nie komukolwiek innemu? Niczym mi nie zawinił, nawet pomógł mi umknąć przed konsekwencjami mego działania. Złożyłam dłonie na kolanach, w palcach miętosząc koronkę wystawnej sukni. Żałosna, męczennica. Panna młoda, której twarz zdobiła czerń rozmazanego makijażu.
 — Gdzie mieszkasz?— zapytał nagle.
 Zwróciłam ku niemu twarz, lekko marszcząc nos. Przez kilka sekund łącząc fakty. Ledwo zdołałam myśleć racjonalnie, naprawdę.
 — Nie chcę wracać do domu, Gabrijelu. Nie teraz...
 W odpowiedzi kiwnął jedynie głową, jakoby rozumiejąc mój aktualny stan. Gdybym pojawiła się w mojej dzielnicy, zapewne zalano by mnie falą pytań. Wyciągnięto by informacje, o których wolę nie pamiętać. Przez większość drogi obserwowałam krajobraz za oknem, zamknięta w swoim maleńkim świecie.
 — Ledwo odciągnęli mnie do Williama.— Zaczęłam swój monolog.— Pamiętam tylko pokój, jego twarz wykrzywioną w niewyobrażalnym bólu i cienką stróżkę krwi, płynącą z uchylonych ust. Miałam jego głowę na kolanach, kiedy przyszli kryminalni. Może dlatego wzięto mnie na przesłuchanie...— Pokręciłam głową.— Jestem zmęczona tym wszystkim. Nie śpię po nocach, ciągle ktoś coś ode mnie chce, nie bacząc na moje potrzeby. A ja... Ja chcę tylko wziąć gorący prysznic i zasnąć bez obawy o swoje zdrowie.
 Oparłam się czołem o lodowatą szybę, wzdychając ciężko. Głupia, po co mu o tym mówisz?

GABRIJELU? Zwierzenia, oho ho :')

8.4.18

Od Gabrijela - Cd. Desiderii

Mimo późnej pory, stolica tętniła życiem. Winić można było za to wszelkie kluby i hotele, w których Vedali mogli spędzić wolny czas. Z okna miałem doskonały widok na ulicę i kilkanaście sklepów. Jednak nie przyszedłem tu, by podziwiać miejski krajobraz. Drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem i do pokoju weszła funkcjonariuszka, wprowadzając ze sobą świadka. Świadka, którego znałem.
 – Dziękuję, Ana. Możesz zostawić nas samych – zwróciłem się do współpracowniczki. Ta jedynie skinęła głową i opuściła pomieszczenie.
Ja zaś zająłem honorowe miejsce po drugiej stronie stołu i oparłem brodę na spleecionych dłoniach. 
 – Jesteś ostatnią osobą, której się mogłem tutaj spodziewać, Desiderio – stwierdziłem zgodnie z prawdą. Przesłuchiwałem ją już w kilku sprawach, w które była zamieszana. Acz nie sądziłem, że mogę z nią rozmawiać na temat balu.
Białowłosa się nie odezwała. Ścisnęła jedynie mocniej kubek z jakąś ciemną cieczą. Śmierć tego faceta aż tak na nią wpłynęła?
 – Powiedz mi.. Co cię z nim łączyło? – zapytałem w końcu, wyjmując notesik z ołówkiem z szuflady. 
 – Był moim przyjacielem. – odparła, biorąc głęboki oddech. No przyznam, że tego się nie spodziewałem.
 – Wiesz, że był karany?
 – Za wielokrotne gwałty. Tak, wiem o tym – przytaknęła. Widziałem, że była bardzo spięta, jej palce aż zbielały od przyciskania kubka.
Westchnąłem cicho i opadłem na oparcie krzesła, wbijając wzrok w jej oczy. Zimne, jasnoniebieskie oczy. Dziwnie znajome.
 – Wiemy, że nie miałaś nic wspólnego z jego śmiercią. Technicy ustalili, że zażył arszenik, bo sekcja wykazała jego dużą ilość w organizmie – wyjaśniłem. Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła krew – dodałem w myślach.
 – Więc po co tu jestem?
 – Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia. Dostałem polecenie, by cię przesłuchać, choć w twoim stanie jest to najgłupsza rzecz, jaką mogę robić. 
Po moich słowach zapadło milczenie. Nie wiedziałem, o co miałem ją pytać, skoro doskonale znałem mordercę. Postukałem kilkakrotnie ołówkiem o notes, przerywając ciszę. 
 – Odwiozę cię do domu. Dalsze przesłuchanie jest bez sensu. – oznajmiłem, podnosząc się z krzesła. Poza tym, chce mi się spać. 
Panna Determante mi przytaknęła i również wstała, stawiając kubeczek na stole. Moją uwagę całkowicie przywiódł jej ubiór. Momentalnie połączyłem fakty. Białe loki, błękitne oczy i czarno-biała maska. To z nią tańczyłem, nim ktoś odnalazł ciało. Przygryzłem mocno wargę, przez moment nie wiedząc co począć. Jednak ciche nabranie powietrza z powrotem rozjaśniło myśli i otrzeźwiło umysł. Otworzyłem drzwi Desiderii, po czym wyszedłem za nią na korytarz. Poprosiłem jeszcze Anastazję, by przekazała szefowi, że na mnie już pora i wraz z białowłosą opuściłem budynek komisariatu. Uznałem, że Whitehorn nie będzie miał mi za złe, jeśli na jeden dzień pożyczę sobie czarne BMW. Nawet jeśli, to trudno. Otworzyłem przed Desiderią drzwi pasażera, zapominając o jednej rzeczy. 
Na fotelu spoczywała czarno-czerwona maska wilka.


[ Desiderio? Alzheimer w młodym wieku ]

5.4.18

Od Desiderii cd. Gabrijela

 Wystarczyła sekunda nieuwagi, by tajemniczy jegomość zniknął mi z oczu. Zostałam sama w tłumie pełnym spanikowanych ludzi. Niebezpiecznej, ruchomej masie, która pożerała wszystko, co stanęło na jej drodze. Działałam automatycznie, odtwarzając wydarzenia z odległej przeszłości. Dziesiątki uciekające od niebezpieczeństwa, piski spanikowanych kobiet, ciche szepty, tak podobne do szumu morza. Dźwięk policyjnych syren stopniowo narastał. Zenitu sięgnął, gdy dostałam się do dusznego pokoiku przepełnionego bogactwem. Harmonię tego miejsca burzył manekin leżący przy drzwiach. Krew śmierdziała niemiłosiernie, przywołując wojenne wspomnienia. Samobójstwo, mówili, nie wytrzymał psychicznie i doszło do tragedii. Jednak czy ktoś, kto chce się zabić zrobiłby to pod drzwiami? 
 Uklękłam przy jegomościu, przyglądając mu się uważnie. Starałam się wyłapać każdy, choćby najmniejszy szczegół. To coś, co nie pasowało do całej reszty. Płomienne włosy, szeroko otwarte, mahoniowe oczy... William Natchin- stały klient. Więc to jego miałam uratować przed okrutnym losem? Zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w ciemną skórę. Czułam się nadzwyczaj źle. Dostałam po głowie prze własną głupotę. Po raz kolejny straciłam ważnego pionka, znalazłam się na straconej pozycji. To Rudzielec pomógł mi odnaleźć się w nowym świecie. Dawał mi wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Był niczym brat. Oczy zaszły mi łzami, na samą myśl o przyszłości. 
 Funkcjonariusze weszli nadzwyczaj spokojnie, pomogli mi wydostać się z labiryntu korytarzy. Wysłuchałam standardowego przemówienia głowy akcji, przytakując każdemu ze słów. Zostałam mianowana głównym świadkiem, ze względu na mój związek z ofiarą. Czarnoskóry pomógł mi wydostać się z labiryntu korytarzy. Milczał przez całą drogę, skupiony na prowadzeniu radiowozu. Tak oto zostałam wplątana w sprawę pełną niedomówień.
⬥⬧⬥
 Chłód oblewał całe moje ciało, w ten sposób reagujące na stres. Drżałam z zimna, kuliłam się na niewygodnym krzesełku. Nie pomagał nawet płaszcz, ni kubek gorącej czekolady, który dostałam od zatroskanej funkcjonariuszki. Nigdy nie lubiłam takich miejsc, nieważne jak wyglądały- zawsze budziły we mnie lęk. Za moich czasów w budynkach straży katowano niewinne osoby, bito parobków. Słysząc swoje personalia, podniosłam się, wysiliłam na dumny krok. Splamiona krwią suknia sunęła po podłodze, nie miałam nawet siły, by lekko ją unieść. Palce zbielały mi od ściskania porcelanowego naczynka, nie puściłam go ani na chwilę. Sprawy potoczyły się za daleko, straciłam kontrolę nad sytuacją i teraz czułam się jak mysz zapędzona w kąt. Brałam udział w wielu przesłuchaniach, często dotyczących popełnionych przeze mnie przestępstw, wychodziłam z nich wolna. A teraz? Gdyby oskarżono mnie o zabójstwo własnego przyjaciela... 
 Pokój przesłuchań okazał się być maleńkim pokoikiem z biurkiem i dwoma fotelami. Na ścianach wisiały tematyczne plakaty. Korkowa tablica zapełniona została zdjęciami poszukiwanych przestępców, zaginionych dzieciaków. Jedno jedyne okno wpuszczało do pomieszczenia szczątki nocnych światełek. Wysoki mężczyzna stał przed nim, wpatrując się w tętniące życiem miasto. Ożywiłam się, widząc w nim znajomą postać. Gabrijel Rafaił Koslov, człowiek ratujący moje cztery litery za każdym razem, gdy powinie mi się noga. Chyba lepiej nie mogłam trafić. Uniosłam lekko kąciki ust, gdy odwrócił się w moją stronę. Zapowiadało się ciekawe i długie przesłuchanie.

GABRIJELU? Nie wiedziałam, kiedy to skończyć ;-;

5.4.18

Od Gabrijela - Cd. Desiderii

  Obudził mnie dzwonek. Nie do końca ogarnięty zgramoliłem się z łóżka i narzuciłem na siebie koszulę, coby gołą piersią nie świecić. W drzwiach stał kurier z dość okazałą paczką. Wręczył mi ją i wręcz uciekł z powrotem do samochodu. Przyznam, troszkę mnie to zaniepokoiło. Któż wie, czy nie było w niej jakiejś bomby, czy jakiegoś wściekłego zwierza? Moje wątpliwości się rozwiały, gdy zobaczyłem policyjny znaczek, tuż obok adresu. Skierowawszy swoje kroki do kuchni, wyjąłem nóż z szuflady i przeciąłem nim taśmę, by dostać się do zawartości. Jakaś czarna, miękka masa i.. liścik? Nie mogli mi tego napisać w mailu? Kartka mówiła o dość.. specyficznym zadaniu, czekającym mnie dzisiejszego wieczoru. Czarna masa okazała się być garniturem. W kieszeni majaczyło coś czerwonego, co oczywiście zaraz wyjąłem. Muszka? Szkoda, że nie krawat.. Rzuciwszy ubranie na kanapę sięgnąłem po ostatnią rzecz z paczki. Była nią maska. Czarna, wilcza maska z fluorescencyjnymi, czerwonymi elementami. Cóż, gustu nie można im odmówić. 
 – Dobra, wszystko cacy, ale co ja mam tam robić.. – mruknąłem do siebie, odsuwając białego persa od ciemnej koszuli. 
I dokładnie w tym momencie dostałem wiadomość. Dowiedziałem się z niej, że pewien dość bogaty mężczyzna organizuje bal, na którym ma się pojawić znany naszej kartotece recydywista. Ironiczne, prawda? Miałem go pilnować, by nie znalazł kolejnej ofiary a później unieszkodliwić tak, by nikt się o tym nie dowiedział. Ciemniejsza strona kryminału się kłania. 

[ JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ ]

Odebrałem od przełożonego kluczyki do czarnego BMW. Życzył mi jedynie powodzenia. Mimo, że Whitehorn jest człowiekiem oszczędnym w słowach, jego polecenia są zawsze dokładne i zrozumiałe. Tak było i tym razem. Nie przedłużając, opuściłem budynek komisariatu uważając, by nie ubrudzić kruczoczarnych spodni i świeżo wypastowanych butów i wsiadłem do samochodu. Pachniało w nim cedrem i jaśminem. Pewnie wypsikał tutaj pół buteleczki swoich perfum, by zamaskować smród papierosów. Odpaliłem silnik, który odpowiedział cichym warkotem i rzuciłem odznakę oraz zaproszenie na fotel pasażera. Niecałe pół godziny później byłem na miejscu. Moim oczom ukazała się spora rezydencja, przypominająca mały pałac. Wokoło niej rozciągał się ogromny, oświetlony ogród. Mimo wielu lamp sprawiał wrażenie tajemniczego, jakoby wyciętego z książki Burnett'a. Zaparkowałem jednak po drugiej stronie ulicy, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Nim odszedłem od samochodu, założyłem czarną maskę. Anonimowość musi być dzisiaj na pierwszym miejscu. Tuż za nią rozwaga i opanowanie. Wziąwszy głęboki wdech chwyciłem jeszcze zaproszenie i zamknąłem BMW, chowając kluczyki do kieszeni spodni. Może nie wypadną. Tak czy siak nie zamierzam tańczyć.
Upewniwszy się, że wszystko wziąłem, przeszedłem przez pustą ulicę, kierując swe kroki do okazałej posiadłości. Wraz z minięciem kutej bramy, moje dłonie same sięgnęły do kieszeni, ukrytej w wewnętrznej stronie koszuli. Znajdował się tam pistolet, dość podobny do Glocka. Mimo posiadania mocy, czułem się z nim pewniej.
Lawirując między tańczącymi parami, w końcu dotarłem do starszego jegomościa, który urządzał przyjęcie. Doskonale wiedział, że tu się znajdę. Koniec końców, to on zasugerował Whitehorn'owi to, jak mam dzisiaj wyglądać. Powiedział mi, bym szukał mężczyzny o srebrnej twarzy, przypominającej księżyc w pełni. Powiadomił mnie jeszcze o tym, że większość pokoi jest pusta, a z pierwszego piętra można spokojnie wyskoczyć. Po czym zostawił mnie samego, by iść witać gości. Rozejrzałem się po sali, niby w poszukiwaniu kogoś znajomego. Cel stał po przeciwnej stronie, rozmawiał z dwoma, zapewne nic nie podejrzewającymi pannami. Uśmiech automatycznie wpełzł na moje usta. To będzie krótka zabawa.. 
Korzystając z półmroku postanowiłem się jakoś dostać do mężczyzny. Skutecznie utrudniali mi to bawiący się ludzie, raz popychając w drugą stronę, by chwilę później ze mną tańczyć. W końcu zapewniłem sobie moment spokoju, gdy dostałem wino. Wtedy kobiety zaczęły bardziej na mnie uważać. Może nie chciały poplamić sukni? Upiłem łyk trunku, by nie wzbudzać podejrzeń i raz jeszcze rozejrzałem się, w poszukiwaniu Celu. Stał w tym samym miejscu, ze wzrokiem wbitym w grupę dziewcząt. Nie spuszczając z niego oczu, zacisnąłem w pięść wolną dłoń. Facetowi ugięły się nogi i upadłby na kolana, gdyby nie moja szybka interwencja.
 – Zabiorę pana w przestronne miejsce. – oznajmiłem, pomagając mu wstać. Widząc zaskoczenie na jego twarzy, poczułem ogromną satysfakcję. A to dopiero początek. Gdy oddaliliśmy się wystarczająco od bawiących się ludzi, wepchnąłem go w pierwsze, otwarte drzwi. Upadł, i tym razem nie zareagowałem.
 – Kim jesteś? – sapnął. – I czego ode mnie chcesz?
 – Każda zbrodnia wymaga kary. A twoja była niewystarczająca – odparłem, zdejmując marynarkę.
 – I chcesz mi zrobić to, co ja im? – zaśmiał się gorzko.
Nie siliłem się na słowa. Wydaje mi się, że wyciągnięcie pistoletu było wystarczającą odpowiedzią. Facet jakby obudził się ze snu. Widząc broń, natychmiast podniósł się z ziemi i rzucił się do drzwi, szarpiąc dziko za klamkę. Ponownie zacisnąłem dłoń w pięść, tym razem na dłużej. I poczułem tego bolesne konsekwencje. Rudowłosy facet zatrzymał się w pół kroku i kolejny raz upadł. Więcej się już nie podniósł.

[ I TU ZACZYNA SIĘ HISTORIA WŁAŚCIWA.. ]

Wróciłem na salę, gdzie organizowany był bal. Naraz wydało mi się jakoś tłoczno, duszno, kolory migały mi przed oczami. Czułem się jak wtedy, gdy po raz pierwszy przybyłem na Istari. Barwnie ubrani ludzie, śpieszni do swoich spraw, piosenki sączące się z głośników kawiarenek.. Myślami wróciłem do dni, w których wolność była jedynie marą, snem, który dawał nadzieję. Równie nieuchwytnym, jak dzikie ptaki. Z melancholii wyrwała mnie białowłosa dama, o licach skrytych pod maską. Manewrowała z gracją między pozostałymi tańczącymi i odważnie pociągnęła mnie w ich stronę. Złączyliśmy dłonie, prowadziłem taniec. Muzyka stawała się coraz żywsza, skoczniejsza. W końcu skupiłem się na kobiecie. Na jej jasnych, błękitnych oczach. Zmrużyła je lekko, gdy dostrzegła, że jej się przypatruję. Czyżby domyślała się, jaka zbrodnia została popełniona kilka korytarzy dalej? Nie, to chyba nie to.. Jej postura, ruchy.. Wydały mi się znajome. Nachyliłem się nad nią delikatnie, nie było między nami zbyt dużej różnicy wzrostu. 
 – Wydaje mi się, że skądś się znamy – wymruczałem jej do ucha. Uniosła lekko kąciki ust i skinęła głową. Widziałem, że chciała coś powiedzieć, acz skutecznie uniemożliwił jej to przeraźliwy krzyk ze znanego mi korytarza. Mhm, ktoś znalazł ciało. Delikatnie podniosłem maskę, uważając, by nie odkryć zbyt wiele. 
 – Na mnie już czas – oznajmiłem, wznosząc jej dłoń w górę. Złożyłem na niej krótki pocałunek i z powrotem opuściłem maskę na twarz, czym prędzej opuszczając salę. Panował na niej ogólny zgiełk, wszyscy biegali w tę i we w tę, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Zrobiłem tak, jak kazał szef. Ciało zostawiłem innym kryminalnym, którzy stwierdzą, że było to samobójstwo. Nie podobało mi się tylko to, że opuściłem białowłosą. Zaintrygowała mnie.

[ DESIDERIO? ]

2.4.18

Od Desiderii

 Płacz niewiniątek. Krzyki matek. Silna ręka na mym ramieniu. I krew płynąca strumieniami. Armia pochłaniająca wszystko, co stoi na jej drodze, niczym tornado. Posrebrzany miecz przebijający kruczoczarną skórę. Dźwięk podobny do darcia materiału. A potem ciemność, niema przysięga: „Przywrócę wam utraconą chwałę”. Wszystko to powraca do mnie w najmniej odpowiednich momentach. Wspomnienia i dojmujące poczucie braku własnej wartości. Nie dałam rady ich ocalić- milionów, którym obiecywałam spokojne życie, stworzenie nowego Edenu. Kroniki wielkich uczonych milczały przez wieki, wymazując Tendar z kart historii. Aż do momentu, w którym odkryto stolicę Yarry. Aż wyrwano mnie ze zbawiennego snu. 
 Dłoń moja dotyka ametystowej brodzki- jedynej pamiątki z przeszłości. Klejnot lśni w świetle ogrodowych lamp. Masa porusza się, wydaje odgłosy mieszające się w jeden, nieprzyjemny szum. Nie cierpię, gdy słuch przestaje pełnić kluczową rolę w odbiorze rzeczywistości. Ile to już minęło od momentu, w którym po raz ostatni dane mi było usłyszeć odgłosy ojczystego lasu? Rok? Dwa? A może i całe wieki... Dziesiątki anonimowych person naruszają przestrzeń osobistą, muskając mnie koronkami obszernych sukni, ciemnych fraków. Co jakiś czas czyjaś ciekawska dłoń dotknie piersi skrytej pod warstwą ubrań, napotykam lubieżne spojrzenia, towarzyszące takowym występkom. Ludzie to najgorsze ze zwierząt, nieważne jaką postać przybiorą. Prycham, odpychając pajaca, któremu różowią się policzki. Nie, to na pewno nie był cel mojej obecności w tym plugawym przybytku. Wyżej postawieni funkcjonariusze powinni mieć choć odrobinę godności. 
 Zadzieram głowę wysoko w górę, z godnością przedwiecznego władcy. Lawiruję pomiędzy stolikami, a kukiełkowatymi gośćmi, ograniczając kontakt fizyczny do niezbędnego minimum. Zapach tłumu, zmieszany z tym drogich trunków, przyprawia mnie o mdłości. Brnę dalej, pomimo wszelkich niedogodności. Sztylet skryty w rękawie boleśnie wpija mi się w rękę. Nie miałam czasu na to, by porządnie go przymocować. W ostatniej chwili udało mi się zdobyć strój odpowiedni na bal w stylu wiktoriańskim i pasującą doń maskę. Rozkaz był prosty- zabij mężczyznę o wilczej twarzy, wynagrodzenie zostanie przelane na konto zaraz po dostarczeniu dowodów zbrodni. 
 Zegar wybija północ, gdy nareszcie wyłapuję go wśród dziesiątek identycznych postaci. Czart, którego pysk zdobią fluorescencyjne linie. Wysoki, postawny, w dłoni dzierży lampkę wina. Kręci nadgarstkiem, mieszając karmazynowy roztwór. Przepełniony melancholią, emanujący pewnością siebie. Oderwany od rzeczywistości, zwraca ku mnie swe pełne bólu spojrzenie. Oczy człowieka naznaczonego milionami blizn. W locie chwytam jego dłoń, zachowując się jak głupia małolata. Przeszywa mnie dreszcz, jego skóra jest co najmniej lodowata. Przytykam palec do odsłoniętych ust, uśmiechając się lekko. Cofam się energicznie, ciągnąc mężczyznę na parkiet. Białe jak śnieg loki falują z każdym ruchem. Bez słów, gesty wystarczają. W mroku wszyscy jesteśmy anonimowi, to powinno pozostać niezmienne. Światło pulsuje, imitując palące się świece. Polowanie jest jak gra, liczy się każda sekunda. Jednak wysilanie się jest zbędne, jeśli jest się na tyle sprytnym, by zamknąć niczego nieświadomą ofiarę w żelaznym uścisku śmierci. 
 A on wbija się w mój rytm, ulega szaleństwu magicznej nocy. Ufnie łączę nasze lewe dłonie, pozwalając mu na prowadzenie tańca. Prawa ręka ląduje niebezpiecznie blisko jego szyi. Uległa pod naporem nieznanej siły, zapominam o wszystkim. Dołączamy do reszty wirujących par. Orkiestra gra co raz to szybciej. Świat staje się plamą czerni, czerwieni i złota. Ten idealny moment do działania zostaje przerwany, gdy nieznajomy zaczyna patrzeć mi w oczy. Bezczelny. Sztylet zamiera w połowie drogi, nie dano mu ujrzeć balu. Szkarłatne tęczówki towarzysza wydają się znajome. Od silnych dłoni  zaczyna bić przyjemne ciepło. „Kim jesteś?” pytam niemo. Kim...

GABRIJELU?