10.4.18

Od Desiderii cd. Gabrijela

 Przez cały ten czas w głowie miałam jedynie listę wyrzutów, skierowaną w moją stronę. Śmierć Williama była niczym siarczyste uderzenie w policzek. Oto ponownie poniosłam porażkę, tracąc bliską mi osobę. Torebka ciążyła mi na ramieniu, niczym kilkutonowy głaz. Powinnam najpierw odnaleźć przyjaciela, warować przy nim jak wierny pies. Zamiast tego skupiłam się na powierzonym mi zadaniu, mając przed oczami sowitą nagrodę za zabójstwo... A teraz wszystko to uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Stałam jak głupia przed samochodem, wpatrując się w tętniące czerwienią pręgi, ziejące czernią oczodoły. Zacisnęłam mocniej dłoń na nadgarstku, wbijając paznokcie aż do krwi. Samotna kropelka spłynęła po palcu wskazującym, rozbijając się o wyłożony asfaltem parking. Niewielka ranka przyjemnie mrowiła, pozwalając na powrót do rzeczywistości. Ręce nadal drżały mi delikatnie, jednak na tyle, bym mogła nimi cokolwiek pochwycić. 
 Podniosłam wilczą maskę, opuszkiem kciuka zataczając nań koślawe kółka. Tak, jak wtedy, kiedy wraz z ciemnowłosym rzuciliśmy się w wir tańca. Wtedy po raz pierwszy od setek lat poczułam smak prawdziwej wolności, nieuzasadnionego niczym szczęścia. Zupełnie, jakbym przeniosła się do czasów mojej młodości przepełnionej podróżami w nieznane. Długimi morskimi przeprawami przez cieśniny, kiedy to mogłam odpocząć od obowiązków głowy państwa i stać się kimś zwyczajnym. Zajęłam miejsce pasażera, odkładając ozdobę na tylne siedzenie. Powoli docierały do mnie wydarzenia obecnej nocy. Od nagłego zlecenia, przez magiczny bal, aż do chwili obecnej. Uniosłam kąciki ust w przyjaznym uśmiechu, choć zdradzającym zmęczenie i ból. Wewnętrzny, palący trzewia. Ten, którego żywot miał się dziś zakończyć, odwoził mnie do domu, nieświadomy powagi sytuacji. W głowie miałam jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego powierzono mi to zadanie, a nie komukolwiek innemu? Niczym mi nie zawinił, nawet pomógł mi umknąć przed konsekwencjami mego działania. Złożyłam dłonie na kolanach, w palcach miętosząc koronkę wystawnej sukni. Żałosna, męczennica. Panna młoda, której twarz zdobiła czerń rozmazanego makijażu.
 — Gdzie mieszkasz?— zapytał nagle.
 Zwróciłam ku niemu twarz, lekko marszcząc nos. Przez kilka sekund łącząc fakty. Ledwo zdołałam myśleć racjonalnie, naprawdę.
 — Nie chcę wracać do domu, Gabrijelu. Nie teraz...
 W odpowiedzi kiwnął jedynie głową, jakoby rozumiejąc mój aktualny stan. Gdybym pojawiła się w mojej dzielnicy, zapewne zalano by mnie falą pytań. Wyciągnięto by informacje, o których wolę nie pamiętać. Przez większość drogi obserwowałam krajobraz za oknem, zamknięta w swoim maleńkim świecie.
 — Ledwo odciągnęli mnie do Williama.— Zaczęłam swój monolog.— Pamiętam tylko pokój, jego twarz wykrzywioną w niewyobrażalnym bólu i cienką stróżkę krwi, płynącą z uchylonych ust. Miałam jego głowę na kolanach, kiedy przyszli kryminalni. Może dlatego wzięto mnie na przesłuchanie...— Pokręciłam głową.— Jestem zmęczona tym wszystkim. Nie śpię po nocach, ciągle ktoś coś ode mnie chce, nie bacząc na moje potrzeby. A ja... Ja chcę tylko wziąć gorący prysznic i zasnąć bez obawy o swoje zdrowie.
 Oparłam się czołem o lodowatą szybę, wzdychając ciężko. Głupia, po co mu o tym mówisz?

GABRIJELU? Zwierzenia, oho ho :')

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Krytyka uzasadniona >:^(